Nie napiszę, że trzy tygodnie w sanatorium Cegielski w Dąbkach minęły jak z bicza strzelił. Kto sam był gdziekolwiek z dwójką dzieci i tak by mi nie uwierzył 😉 Nie napiszę też, że pogoda nas rozpieszczała, bo tak nie było. Początek był bardzo obiecujący, jak się rozochociliśmy to zaczęło padać… Na szczęście częściej padało przed południem, kiedy akurat mieliśmy sporo zajęć. Po obiedzie było już zazwyczaj lepiej. Jak już wychodziło słońce to plaża była po prostu boska (to co, że wiatr urywał głowy, w sumie przy wietrze jest więcej jodu w powietrzu, a po niego przyjechaliśmy). Do tego w samym sanatorium dzieci miały naprawdę dużo zajęć, nawet kiedy padało nie było więc tragedii. Patrząc z perspektywy naszego poprzedniego pobytu w sanatorium, w sanatorium Susmed, w Cegielskim animacje były dużo lepiej zorganizowane. Dzieci nie miały prawa się nudzić. Po publikacji artykułu o sanatorium dostałam wiele pytań o nasz pobyt i warunki w sanatorium. No to teraz czas na odpowiedzi.
zachodniopomorskie
Darłowo – bo o nim mowa – jest od Dąbek oddalone o niecałe 10 km. W zasadzie poza sezonem i tam nie ma nic ciekawego (oprócz plaży i jodu oczywiście). Naszym celem była latarnia morska. Miałyśmy z Hanią nadzieję na piękny widok na całą okolicę (prognozy pogody jak na listopad były bardzo optymistyczne). No cóż, prognozy pogody się nie sprawdziły, a latarnia była zamknięta 😉 Ale wycieczka i tak była udana, szczególnie, że sanatoryjna koleżanka Hani przeżyła swój autobusowy debiut 😉
W drodze na przystanek minęliśmy darłowski rynek.
Po krótkim spacerze do kolejnego przystanku (w zasadzie do sygnalizującego go znaku, prawie go minęliśmy), skąd busik (kursował co godzinę, to jakiś ewenement, bo w końcu było po sezonie ;p) zabrał nas już do samego Darłówka (swoją drogą nie wiedziałam, że Darłówko jest dzielnicą Darłowa). Po przejściu przez bulwar (zgadnijcie – czy coś było tam otwarte? ;p). Przez zwodzony most (matko, ile było pytań…) przeszliśmy do latarni.
Niepozornej, niskiej (jedna z najniższych na polskim wybrzeżu, ma 22 metry wysokości i zasięg 15 mil morskich), w końcu… zamkniętej 😉
Po drodze zobaczyliśmy Xavera, czyli… 5-tonowy (!) betonowy blok, który w 2013 r., w trakcie grudniowego sztormu, morze wyrzuciło na falochron. Niesamowite!
Dlaczego pociąg?
Dzieci mają kolejową zniżkę 37%. Te do 4 lat jeżdżą w ogóle za darmo co nas bardzo cieszyło. Jest też zniżka rodzinna. Do tego, kupując bilet odpowiednio wcześnie otrzymuje się kolejne 30% zniżki. Wszystkie promocyjne ceny dotyczą tylko miejscówki. Do niej trzeba było dokupić bilet w wagonie sypialnym, tam już żadnych zniżek niestety nie ma (do wyboru są jeszcze kuszetki, ale z naszą ilością bagaży nie było szans na zmieszczenie się w niej, do tego spanie w pościeli jest jednak naprawdę wygodniejsze). Przyznaję, że w wagonie sypialnym jechałam pierwszy raz i myślę, że pomimo różnicy cenowej (ok. 50 zł za każde miejsce) nie zamienię go już na kuszetkę. W ostatecznym rozrachunku podróż pociągiem wyszła nas ponad połowę taniej niż ta sama trasa przejechana samochodem.