Majówka w mieście? Kto to widział? Choć tegoroczna może do najdłuższych nie należy, i tak można (i warto) ją dobrze wykorzystać. Wiadomo, w pierwszych dniach maja WSZYSCY się gdzieś wybierają. Przecież trzeba, to taki nieoficjalny początek wakacyjnych wyjazdów. W zdecydowanej większości popularnych miejsc od dawna nie ma już wolnych miejsc noclegowych (w normalnych cenach oczywiście). Co więc począć? My zawsze idziemy trochę pod prąd, bo na majówki najczęściej wybieramy miasta. Tak, miasta. Dlaczego? Bo jest w nich wtedy pusto. Przecież wszyscy są na majówce…
Wielka Brytania
Przyznaję się! Jestem maniaczką zwiedzania. W trakcie mojego idealnego urlopu mało jest czasu na nicnierobienie – trzeba zwiedzać (lub chodzić po górach). Ale od kiedy mamy dzieci, trzeba było trochę przystopować. W wakacyjnych planach pojawiły się woda (jakoś przed dzieciakami nad morze mnie nie ciągnęło), place zabaw i trochę słodkiego nicnierobienia. I też jest fajnie! Myślę (wiem), że dzieciom Edynburg bardzo się podobał. A co najbardziej? Kolejność przypadkowa, bo każdego dnia Hanka ma inne typy.
Londyn z drugiej strony, czyli uciekamy z turystycznego centrum
Jego Wysokość Edynburg, czyli miasto z góry
A nawet kilku! Jedną z zalet Edynburga jest naprawdę nieziemskie położenie. Miasto i okolicę można oglądać z wielu naprawdę oszałamiających miejsc widokowych. My „zaliczyliśmy” ich kilka. Były te naturalne – z okalających miasto wzgórz, czy szczytu wygasłego wulkanu, na którym stoi zamek. Były też te wzniesione przez człowieka – taras widokowy w Muzeum Szkockim czy diabelski młyn, postawiony tuż przy słynnej wieży sir Waltera Scotta. Ponieważ ten ostatni stoi kilkanaście (no, może kilkadziesiąt) metrów od wieży, wejście na monument sobie odpuściłam. I bardzo żałuję! Tak to jest, gdy człowiek chce zrobić przyjemność dzieciom i się z nimi kolejką przejechać. Nie mam fajnych zdjęć, bo po pierwsze pogoda nie była najlepsza (to był pierwszy dzień pobytu, gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że następne 10 dni będzie piękna pogoda to bym go wyśmiała), a po drugie – musiałam trzymać Huberta, który chciał wyskoczyć z nosidła. Nic, wejdę następnym razem.
Będąc w Edynburgu trzeba przejść się słynną Królewską Milą (Royal Mile), czyli drogą wiodącą od Pałacu Królewskiego (Hollyrood Palace) i nowego szkockiego parlamentu aż do zamku. Jeśli chce się zobaczyć podstawowe atrakcje miasta nie ma wyjścia. Ich zdecydowana większość jest właśnie tam. Pomimo sporej dawki komercji trakt zachował swój szkocki klimat, na pewno daleko mu do naszych Krupówek czy znienawidzonego przeze mnie Monciaka. My w okolicach Mili byliśmy kilkukrotnie, ale całą za jednym zamachem przeszliśmy raz (wystarczy). Nasza trasa wiodła od pałacu do zamku. Wg mnie tak jest ciekawiej.