Pierwszą część naszego wyczekanego urlopu spędziliśmy w Londynie (DuoLook, jeszcze raz dziękujemy za gościnę). Powrotne bilety lotnicze wyszły nas drożej niż planowaliśmy (tak to jest jak człowiek za długo czeka z ich kupnem), dlatego plan był prosty – Londyn zwiedzamy za free. W stolicy Wielkiej Brytanii akurat darmowym atrakcji (i to wcale nie byle jakich) nie brakuje (o tych dla dzieci pisałam już tutaj o pozostałych pisać nie będę, bo i tak je znacie). Problemem nie było więc znalezienie czegoś ciekawego. Problemy zaczęły się, gdy trzeba było wybrać, gdzie idziemy najpierw. Piknik w parku? Jeśli tak, to w którym (mała podpowiedź)? Muzeum? Nauki, Historii Naturalnej, Dzieciństwa? A może galeria…. No i przecież mimo wszystko (Kamil był w Londynie pierwszy raz, ja wcześniej byłam tylko raz, na chwilkę) trzeba przespacerować się wzdłuż Tamizy. Bardzo szybko okazało się, że 3,5 dnia, które tam spędziliśmy to wcale nie za długo. Szczególnie, jeśli ma się szczęście do przewodników! Turystyczne centrum zobaczyliśmy (poprawniej będzie napisać, rzuciliśmy na nie okiem) sami. Z Jarkiem i Alicją pojechaliśmy gdzieś, gdzie turystów było jak na lekarstwo. To lubimy! Jak więc wyglądał nasz nieturystyczny dzień na londyńskich przedmieściach (w sumie nie aż takich, bo dojechaliśmy ledwie do 4 strefy metra).
Żeby na cały dzień szwędania się mieć siłę (planowaliśmy naprawdę wykończyć dzieciaki, wieczorem wsiadaliśmy do nocnego busa i nie braliśmy pod uwagę opcji, że dzieci nie zasną po 5 minutach), zaczęliśmy z przytupem, bo od prawdziwego angielskiego śniadania w prawdziwym angielskim pubie. Tak suty posiłek (czy dobry? jeszcze kiedyś napiszę) „trzymał nas” do popołudnia.
Londyńskie targowanie
Po śniadaniu wybraliśmy się na targ. Było pachnąco, kolorowo i egzotycznie, szczególnie dla dzieciaków całe życie spędzających na polskiej prowincji. Wszystko ich ciekawiło! Nowe owoce, nowe dla dzieci kolory skóry, nowe stylizacje… Mój światopogląd się zawalił, gdy zobaczyłam sklep z perukami, w którym swoje boskie włosy kupują czarnoskóre mieszkanki Londynu…
Wszystko przez Olimpiadę
Kolejnym punktem wycieczki była dzielnica, w której, oględnie mówiąc, jeszcze kilkanaście lat temu nic się nie działo. Ale w 2012 roku w Londynie były organizowane letnie Igrzyska Olimpijskie i to właśnie w Newham zorganizowano wioskę dla sportowców. Dziś można tam nieźle poimprezować (przyjedziemy bez dzieci). Stare hale zamieniono na knajpki, część cumujących przy brzegu barek jest na stałe zamieszkana, a samą rzeką pływają turystyczne statki i kajaki. Mnie się taki industrialny, nie wygładzony jak w turystycznych ulotkach klimat bardzo podoba. Innym chyba też, bo pomimo wczesnej pory po okolicy kręciło się sporo osób, a część knajp już była pełna. Nie gdzie indziej zobaczyliśmy starego londyńskiego double decker’a. W centrum takie już nie jeżdżą, a szkoda…
Cumujące przy brzegu barki bardzo nas zaciekawiły. Pojawił się nawet pomysł, by kiedyś barką popłynąć gdzieś w świat! A jak nie barką to przynajmniej kajakiem…
Jak Londyn to i Wembley
Jednak celem naszej wyprawy nie były barki. W końcu miało być coś specjalnie dla Kamila (ile można siedzieć w tych parkach i muzeach, prawda?). Dotarliśmy pod stadion! Niestety pech chciał, że tego popołudnia na Wembley miał być jakiś mecz i chłopaki do środka już nie weszli. Za to pooglądali sobie wszystko z zewnątrz, w sumie budynek naprawdę robi wrażenie (w Polsce też kilka takich jest, pamiętacie naszą wizytę w PGE Arena Gdańsk? Rany, ale Hanka była mała i… jakaś taka rudawa).
Z ciekawostek dla rodzin z dziećmi dodam, że przy stadionie jest bardzo fajny plac zabaw. Bezpieczny, kolorowy i nieprzepełniony, bo przy wejściu jest strażnik, kontrolujący ilość bawiących się dzieciaków. Pierwszy raz się z takim czymś spotkałam (dodam, że przybytek był darmowy) i – pomimo tego, że Hanka i Hubo nie zostali wpuszczeni – uważam, że to świetne rozwiązanie.
* * *
A co z naszego intensywnego dnia najbardziej podobało się dzieciom? Oczywiście AUTOBUSY!!! Specjalnie dla nich wyjątkowo dużo z nich korzystaliśmy (na tyle dużo, że nasza karta miejska wymagała doładowania).
10 komentarzy
Ale smaka mi narobiliście! Full English Breakfast to najlepsze śniadanie na globie! Strasznie tęsknię za takimi początkami dnia
Serio? Powiem Kamilowi, nie uwierzy 😉
o, i taki Londyn to by mi się podobał! Póki co byłam tam dwa razy, ale jakos nie było chemii między nami. I obiecuję sobie od dawna, że dam miastu kolejną szansę, ale nijak mi nie wychodzi, tyle innych ciekawych miejsc jest! Ale czytając o takim innym obliczu Londynu zdecydowanie mnie zachęcacie do powrotu tamże 🙂
wróć koniecznie! szczególnie, że trochę street artu też tam jest 😉
Coś nie mam szczęścia na razie do Londynu i tak z zazdrością czytam i oglądam 🙂 ale fajnie, fajnie. Też najbardziej rajcowalyby mnie autobusy 😀
Murale bardzo zacne… byliśmy w Londynie dawno temu, tylko na kilka dni, lecz na pewno będzie trzeba tam wrócić – nawet nie zdążyliśmy zobaczyć tego co turystyczne. Na nieturystyczne miejsca przyjdzie jeszcze czas.
Wembley to jest to, też przy któreś mojej wizycie w Londynie odwiedziłem ten stadion (zresztą odwiedziłem większość Londyńskich stadionów), ale nie wchodziłem do środka bo cena mnie zabiła, choć już teraz nie pamiętam ile to kosztowało. A co do Angielskich śniadań, to ja akurat uwielbiam… :))
witam ,szkoda,ze jak byliscie Panstwo na Wembley to nie dotarliscie do perelk,i o ktorej w przewodnikach nie pisza a jest to BAPS Shri Swaminarayan Mandir piekna hinduska swiatynia ,piekna koronkowa biala bryla ,olbrzymi piekny obiekt polecam na przyszlosc ,a piekne murale i grafitti mozna podziwiac nie tylko na Camden ale i na Brick Lane tam naprawde prawdziwy street art a poza tym jest jeszcze pare pieknych miejsc ,ktore mozna zobaczyc za free np tzw Mala Wenecja …
Tą świątynię widzieliśmy! Niestety tylko z autobusu, bo akurat na przystanku przy niej się nie zatrzymał (a wysiedlibyśmy od razu). Uwagi zapisuję, pewnie jeszcze nie raz się w okolicy pojawimy 😉
Wow, bez zwątpienia dodaje do listy marzeń podróżniczych:) Pozdrawiam!