Przyznaję się! Jestem maniaczką zwiedzania. W trakcie mojego idealnego urlopu mało jest czasu na nicnierobienie – trzeba zwiedzać (lub chodzić po górach). Ale od kiedy mamy dzieci, trzeba było trochę przystopować. W wakacyjnych planach pojawiły się woda (jakoś przed dzieciakami nad morze mnie nie ciągnęło), place zabaw i trochę słodkiego nicnierobienia. I też jest fajnie! Myślę (wiem), że dzieciom Edynburg bardzo się podobał. A co najbardziej? Kolejność przypadkowa, bo każdego dnia Hanka ma inne typy.
Portobello i Wyspa Cramond,
czyli… muszelki!
W obu tych miejscach byliśmy w najlepszym możliwym dniu. Była piękna słoneczna pogoda, słaby wietrzyk i… odpływ. Muszelki, setki muszelek, były na wyciągnięcie ręki. Portobello to plaża na przedmieściach Edynburga (to mi osobiście się tam najbardziej podobało – jednego dnia można zadowolić i tych, którzy chcą nad morze (a właściwie zatokę) i w góry). Choć woda za ciepła nie jest, zaliczyliśmy i spacer, i plażowanie, i… kąpiel (w zasadzie Hubo, ale ja się przy jego wyławianiu też pomoczyłam). Wyspa Cramond też jest jeszcze w administracyjnych granicach miasta (co prawda w drugą stronę, ale co tam), jej okolica jest już naprawdę wiejska. Gdy jest odpływ można do niej dojść suchą stopą, przy przypływie można tylko dopłynąć.
Wzgórze Artura i zapowiedź Pentlandów,
czyli góry w Edynburgu
A do tego wyprawa w poszukiwaniu szkockich krów (niestety nie do końca udana, ale na horyzoncie małe stadko było). Jak już pisałam (klik) góry w mieście to coś co uwielbiam. I wszystko wskazuje na to, że dzieciaki też. A że te szkockie były całkiem dostępne to wybraliśmy się dwa razy. Na Wzgórzu Artura szukaliśmy najpiękniejszych widoków (klik), na Pentlandach – włochatych krów. Sukces był połowiczny. Widzieliśmy je, ale nie dogoniliśmy, dzieciaki jednak i tak były zadowolone – spotkały konie, owce i piękne psy (Szkoci naprawdę je uwielbiają), w tym jednego o imieniu Amber, który… wyjadł nam naleśniki.
Królewski Ogród Botaniczny
To też jeden z moich hitów. Mnie bardziej podobała się zlokalizowana na terenie ogrodu Palmiarnia (największa i „najlepsza” w jakiej byliśmy), dzieciaki zachwycone były samym ogrodem, piknikiem i trawiastymi pagórkami, z których można było się turlać. No i wiewiórki. Tutaj szczególnie Hubo był w siódmym niebie. W ogrodzie przekonałam się, że w Edynburgu są jednak małe (takie wózkowe) dzieci, na ulicach specjalnie ich nie widać. Aaaa, i wcale większość z nich nie ma polskich korzeni (choć na ulicach polski słychać cały czas, byłam w szoku).
Świat Motyli
Butterfly & Insects World to magiczne miejsce,w którym można zobaczyć przede wszystkim piękne, swobodnie latające motyle. Do tego trochę insektów i gadów (dzieci dotykały węża!). Z pewnością nie jest to topowa atrakcja. Gdybyśmy byli w Edynburgu 2-3 dni nie pojechalibyśmy tam. Ale że czasu było sporo to się wybraliśmy.
Muzeum Dzieciństwa
Muzeum Szkockie (Muzeum of Scotland)
Największe i najciekawsze muzeum w Edynburgu. Bardzo nastawione na najmłodszych zwiedzających. W zasadzie w każdej sali było „coś” dla dzieci – czy to multimedialne puzzle, czy gra zręcznościowa, czy np. sierści zwierząt do dotknięcia. Hubert zachwycał się oczywiście wypchanymi zwierzętami (u Hani już zaczęły pojawiać się pytania w stylu a skąd te zwierzęta się tu wzięły? ale jak to one kiedyś żyły? i już tak bardzo jej się nie podobało). Za to dużo czasu spędziła w sali z minerałami (cześć z nich można było dotykać). Absolutną rewelacją był pokój zabaw edukacyjnych. W zasadzie moglibyśmy siedzieć tylko tam (przypominam, że muzeum jest darmowe). Rodziny z dziećmi w muzealnych korytarzach czują się bardzo swobodnie. Np. organizują sobie pikniki… Tą ich swobodę przeniosłabym do nas w pierwszej kolejności.
Piesek Bobby
Mały czworonożny bohater! Wierny towarzysz życia, który po śmierci swojego pana wiernie siedział przy jego mogile. I to nie tydzień czy dwa, a prawie 14 lat! Sam wierny Bobby został pochowany bardzo blisko swojego pana, przy bramie cmentarza. Historia wydarzyła się w połowie XIX w., ale do dziś jest opowiadana. Szkoci zrobili z niej prawdziwy turystyczny produkt – cala ulica przy pomniku jest „bobbiego”, jest restauracja jego imienia, sklepy, magnesy (mamy), Bobby wychyla się z co drugiej pocztówki z Edynburga. Swoją drogą, szkoda, że my tak nie umiemy, słyszeliście np. o krakowskim pomniku psa (mnie ostatnio trudno było uwierzyć, że moi znajomi z Opolszczyzny nie wiedzieli o co chodzi z wrocławskimi krasnalami, tymi)?
Ważne! Trzeba uważać, bo pomnik Bobbiego jest malutki. My go przegapiliśmy, idąc do muzeum szkockiego (jest tuż przy nim), trafiliśmy dopiero za drugim razem.
Karuzele i place zabaw
Ku naszemu zdziwieniu bardzo mało było w Edynburgu placów zabaw. Do tego te, które znaleźliśmy, delikatnie mówiąc, były dość zaniedbane. Wyjątkiem był ten w parku przy głównej Princes Street (swoją drogą, ten piękny park powstał w miejscu osuszonego jeziora, w którym kiedyś… topiono czarownice), z chyba najlepszych w mieście widokiem na zamek. Trochę czasu tam spędziliśmy. Ustawiona przy placu zabaw wiktoriańska karuzela była świetna. Sama bym się przejechała.
Całkiem blisko karuzeli wiktoriańskiej był i diabelski młyn. Nim się przejechałam, ale szału nie było, dzieci natomiast były zachwycone (a skoro to wpis o dziecięcych atrakcjach Edynburga to wpisuję na listę).
7 komentarzy
Jak widac, w Edymburgu nie mozna sie nudzic! Ja chyba spedzilabym caly dzien w ogrodzie botanicznym – bardziej tam egzotycznie niz w samej dzungli:)
W Edinburghu jeszcze nie byłem, ale moja siostra była i mi opowiadała. Jej się chyba najmniej podobał z całej UK 😉
No cóż, podobno o gustach się nie dyskutuje (choć ja bym polemizowała ;p)
Dobrze wiedzieć, że przy organizacji wymarzonej podróży do Szkocji (która siedzi w głowie od lat) dodatkowo korzysta nasz 5-latek:). Nie wiem właściwie która atrakcja dziecięca najlepsza, ale oczy psa jakoś tak dziwnie ludzkie:)
A dla dorosłych? 😉 Ja o malezyjskich atrakcjach dla dzieci pisałam tutaj: http://www.sidorowicz.blogspot.com/2015/10/dzien-w-ktorym-zostaam-modelka-iluzji-w.html
i naprawdę polecam wziać tam dzieciaki! Gwarantuję, że będą zachwycone! 😀
Dorośli też się nieźle bawili 😉 Ja tam bym dzieciaki wszędzie zabrała
Muzeum Narodowe to chyba pierwsze muzeum, w którym spotkaliśmy tyle miejsc do zabawy dla dzieci (i dla dorosłych też) 🙂