Jarmark adwentowy w Budapeszcie, Wiedniu czy Pradze? Kojarzycie te wszystkie oferowane przez biura podróży i na wszelakich gruponach jednodniowe wycieczki na jarmarki adwentowe organizowane w europejskich stolicach? Przyznaję, nigdy nie rozumiałam tego fenomenu. Aż sama zapakowałam się z rodziną w nocnego busa i… pojechałam na jarmark do Budapesztu. Oczywiście jarmark był „przy okazji”, od dawna marzył nam się wieczorny spacer po tym chyba najpiękniej oświetlonym europejskim mieście. Nawet nie byłam pewna, czy jarmark zaczyna się w „nasz”, czy w następny piątek. Jednak skoro już był to poszliśmy… I wróciliśmy następnego dnia, rezygnując z dalszego szwędania się po budapesztańskich atrakcjach. Po tym krótkim pobycie w Budapeszcie jestem przekonana, że za rok wyjazd powtórzymy, może nawet w wersji z podwójnym noclegiem w busie. Naprawdę, by poczuć świąteczną atmosferę warto wybrać się tylko na jarmark. Magia!
Jarmark w Budapeszcie
Jarmark adwentowy w Budapeszcie (choć chyba większość nazywa go bożonarodzeniowym) jest mniejszy niż przypuszczałam. Ale to nie przeszkadza. Klimatyczne drewniane budki wypełnione są świątecznymi ozdobami, rękodziełem (cudowne jest to, że jest to autentyczne rękodzieło, nie spotkaliśmy tam żadnej chińskiej tandety, którą niestety często są zalewane nasze rodzime jarmarki), dziesiątkami słodkich upominków i pysznym jedzeniem. Wszędzie pachnie słodkimi kurtoszami, grzanym winem, kiełbaskami, słychać świąteczne melodie, a odwiedzający imprezę ludzie są uśmiechnięci i weseli. I to wszystko sprawia, że i my poczuliśmy w Budapeszcie magię przedświątecznego czasu. I to już w listopadzie!
Potem okazało się, że jarmark to dużo więcej niż tylko plac, na którym byliśmy. Świąteczne budki ciągnęły się i dalej, pięknie oświetloną uliczką. Wypełniały też kilka innych miejsc.
Zwiedzamy i jemy
Ostatnio w trakcie naszych małych wycieczek coraz mniej zwiedzamy, a coraz więcej… jemy. Nie inaczej było i na jarmarku. Któż by się oparł tym wszystkim langoszom (rany, to jedno z moich wspomnień z dzieciństwa), kurtoszom, grzańcom, węgierskim gulaszom czy marcepanowym słodkościom? Kulinarnym przebojem dzieciaków były lody w kształcie róży, trochę się ich naszukaliśmy, ale warto było! Kulinarnym dzieciecym zawodem – kasztany (a ja uwielbiam).
Nie samym jarmarkiem…
Oczywiście, gdyby nie było jarmarku, jakoś specjalnie byśmy się w Budapeszcie nie nudzili. To przepiękne miasto! Warto poświęcić mu co najmniej dwa dni (i noc! koniecznie!). Wiele atrakcji położonych jest w ścisłym centrum, na tyle blisko siebie, że niepotrzebne są żadne bilety komunikacji miejskiej (my z dzieciakami robiliśmy codziennie kilkanaście kilometrów, da się!). Tym razem skupiliśmy się na Peszcie. Kręciliśmy się pomiędzy słynnym Mostem Łańcuchowym (przepiękny!), brzegiem Dunaju, słynnym Parlamentem, Bazyliką św. Stefana, a jarmarkiem adwentowym. Do Budy musimy jeszcze wrócić, bo do odkrycia zostało wzgórze zamkowe, Baszta Rycerska i wiele innych perełek. Wtedy też na pewno wybierzemy się na budapesztańskie termy.
Najpiękniej Budapeszt wygląda nocą. Na kolana rzuca Pragę, serio! Bardzo żałuję, że nie umiem robić nocnych zdjęć. Dla Budapesztu jestem chyba w stanie wziąć się za naukę 😉
A czy Budapeszt jest miastem przyjaznym rodzinom z dziećmi? I tak, i nie. Dziwne to trochę, bo w samym centrum jest sporo miejsc przygotowanych z myślą o dzieciach, są place zabaw i znaki kierujące w przyjazne rodzinom okolice. Z drugiej strony NIGDZIE nie ma podjazdów, nie dziwił więc fakt, że w ciągu naszego weekendu na palcach jednej ręki mogliśmy policzyć mijane dziecięce wózki (z drugiej strony bardzo współczuję mieszkającym tam niepełnosprawnym, bo dziecko mi z wózka wyrośnie, a niepełnosprawny cale życie ma niewyobrażalny problem). Pomimo tego Budapeszt bardzo polecamy, i z dziećmi, i bez.