Majówka w mieście? Kto to widział? Choć tegoroczna może do najdłuższych nie należy, i tak można (i warto) ją dobrze wykorzystać. Wiadomo, w pierwszych dniach maja WSZYSCY się gdzieś wybierają. Przecież trzeba, to taki nieoficjalny początek wakacyjnych wyjazdów. W zdecydowanej większości popularnych miejsc od dawna nie ma już wolnych miejsc noclegowych (w normalnych cenach oczywiście). Co więc począć? My zawsze idziemy trochę pod prąd, bo na majówki najczęściej wybieramy miasta. Tak, miasta. Dlaczego? Bo jest w nich wtedy pusto. Przecież wszyscy są na majówce…
Kraków
Kiedy kilka lat temu byłam na Kazimierzu pierwszy raz, pamiętam, że „życie” dzielnicy toczyło się przy odtworzonych żydowskich sklepikach. Teraz było tam najmniej osób.
Wiosnę witaliśmy w Krakowie. Tym razem tylko spacerowaliśmy. Ominęliśmy rynek – z tramwaju wysiedliśmy przy Placu Grunwaldzkim i stamtąd poszliśmy do wawelskiego smoka. Hania tym razem była bardzo odważna, nawet deklarowała wejście do smoczej jamy! Niestety, przed sezonem jest zamknięta (może stąd te chęci? w końcu z młodej niezła spryciula już jest). Sprawdzimy kolejnym razem, liczę, że wtedy Hubi wejdzie już do podziemi o własnych nogach 😉
Po drodze poznaliśmy historię wiernego psa, którego pomnik stoi niedaleko zamku królewskiego.
Hubi pierwszy raz jadł obwarzanki, chyba smakowały 😉
Ze zdziwieniem przekonałam się, że w centrum Krakowa w zasadzie nie ma placów zabaw… Poszliśmy na jeden, bez jakiś szczególnych rewelacji, ale dzieci i tak bawiły się świetnie. Niestety Hubi przypomniał sobie, ze uwielbia jeść piasek, więc zabawa nie była długa.
Hania w sumie z nowym (ostatnio z Witkiem widziała się w Chańczy, hmmm, prawie 3 lata temu) kolegą bawiła się świetnie (najlepiej tuż przed samym wyjazdem), więc mam nadzieję, że uda nam się jeszcze spotkać (może nie za 3 lata 😉 ).
Dzień minął bardzo szybko – Sylwia, dziękujemy za gościnę! 🙂
W końcu się udało! Wybraliśmy się do Krakowa! „Wybieranie się” trwało… równy rok. Tak, wystawa szopek krakowskich to była nasz plan na styczeń 2013 r. Wtedy się nie udało. W ogóle zawsze, gdy już byliśmy prawie spakowani coś się działo. W końcu jednak krakowskie fatum zostało przełamane i zobaczyliśmy słynne szopki. I smoka, oczywiście.