W końcu się udało! Wybraliśmy się do Krakowa! „Wybieranie się” trwało… równy rok. Tak, wystawa szopek krakowskich to była nasz plan na styczeń 2013 r. Wtedy się nie udało. W ogóle zawsze, gdy już byliśmy prawie spakowani coś się działo. W końcu jednak krakowskie fatum zostało przełamane i zobaczyliśmy słynne szopki. I smoka, oczywiście.
Wycieczkę zaczęliśmy od odwiedzenia… galerii handlowej 🙁 Cóż, niestety nawet z tak dużych miastach jak Kraków sklepy są jednymi z niewielu miejsc, w których można spokojnie przewinąć Huberta. No ale dzięki temu Hania zobaczyła duuuużą choinkę.
Po traumie przedzierania się przez tłum korzystających z wyprzedaży osób udało nam się znaleźć „naszą” wystawę. Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że tych szopek jest aż tak dużo! Mnie najbardziej podobały się misternie zrobione miniaturki, Hani – wręcz przeciwnie – największe szopki, często większe od niej. Mała miała frajdę przechodząc od jednej do drugiej i wyszukując coraz to nowych szczegółów. Strasznie zdziwiona była, gdy okazało się, że w wielu szopkach jest… smok (- Mamo, przecież w stajence nie było smoka! Smok pękł, bo wypił rzekę…).
Na wystawie zaprezentowano szopki, które zostały zgłoszone do tegorocznego konkursu szopek. Była to już 71 edycja! Wśród bajecznie kolorowych szopek były i 2-metrowe giganty, i miniaturki. Najmniejsza szopka na wystawie powstała w… połówce skorupki orzecha włoskiego. Wiele z nich miało ruchome elementy, najczęściej nawiązujące do Krakowa smoki, lajkoniki czy postaci w krakowskich strojach.
Ta szopka najbardziej mi przypadła do gustu, była taka inna (czyt. nie kolorowa).
Osobną częścią wystawy były szopki przygotowywane przez dzieci, najczęściej grupy szkolne czy przedszkolne. Aż niewiarygodne jakie cudeńka wyszły spod ich rąk (choć nie oszukujmy się, pewnie sporą część pracy wykonali za nich wychowawcy).
Na tą najsłodszą szopkę Hania od razu zwróciła uwagę.
Oprócz szopek w Pałacu Krzysztofory Hania zobaczyła kolejne w tym roku jasełka. Mieliśmy zamiar odwiedzić jeszcze kościół Franciszkanów, niestety nie starczyło nam już czasu. W tej bazylice można oglądać największą w historii konkursu szopkę. Ma ona 501 cm wysokości, 275 cm szerokości i 111 cm głębokości. Jest też ciekawa „architektonicznie” – zawiera w sobie charakterystyczne dla krakowskich kościołów detale. Mam nadzieję, że i w przyszłym roku będzie tam wystawiona, wtedy postaramy się pojawić w Krakowie ze dwie godziny wcześniej.
* * *
Choć głównym celem naszej krakowskiej wyprawy były oczywiście szopki, nie obyło się bez spaceru na Wawel. W sumie Hania na jego dziedzińcu była pierwszy raz, Hubert też.
Weszłyśmy też do Katedry zobaczyć groby królów. Okazało się, że i tam była mała szopka!
No i najważniejsza część spaceru – kiedy ja poszłam nakarmić Huberta Hania i tata dotarli do smoka… Pomimo zapewnień, że córa w ogóle się nie boi na zdjęciu widać coś zupełnie innego… (a to wszystko przez to, że potwór zionął ogniem).
W Krakowie zostaliśmy aż do wieczora. Hania przeszła dobrych kilka kilometrów i padła w aucie (nawet nie zdążyliśmy z miasta wyjechać), Hubert – wręcz przeciwnie, ale historia jego wrzasków w aucie chyba nie nadaje się na bloga zachęcającego do podróżowania z dziećmi.
* * *
Informacje praktyczne:
Wystawa Pokonkursowa Szopek Krakowskich, Pałac Krzysztofory, Rynek Główny 35, Kraków
Wystawa czynna do 23 lutego 2014 r. w godzinach:
– niedziela – czwartek 9.00–18.00
– piątek – sobota 9.00–19.00.
Bilety: 8 i 6 zł, w poniedziałki – 3 zł, dzieci do lat 7 wstęp wolny.
9 komentarzy
My wybieramy się na tę wystawę od przed-Świąt kiedy byliśmy na malowaniu bombek, to pewnie też jeszcze trochę poczekamy 😉 Choć widzę po Twoim wpisie że bardzo bardzo warto!
Mnie zachęciliście 🙂 Jak widać jest co oglądać.
Zdjęcie przed smokiem – ta mina! 😀
no u nas ta wyprawa to była prawie never ending story 😉 normalnie kolejne dziecko musiało się pojawić, żeby się udało 😉
jest, jest, jedź koniecznie 😉
no przecież pisałam, że smok był PRZERAŻAJĄCY!!! i zionął ogniem! 😉
jak Wam zazdroszczę, że mieszkacie na południu Polski i macie rzut beretem do Wrocławia, Krakowa, a przede wszystkim w góry, który my najbardziej szanujemy.
Ja mam wszędzie min. 200-300 km, ech. Ale to nie znaczy, że rezygnujemy z podróżowania:-) Po prostu mamy dużo dłuższą drogę i niestety nie da sie tak wyskoczyć na 1 dzień….
Kasia, ja już kiedyś pisałam, że nie zamieniłabym miejsca zamieszkania, Śląsk jest super 😉 pełno rzeczy do zobaczenia na miejscu, a do tego blisko i do Czech, i na Słowację, i do Austrii (w sumie wszędzie bliżej niż do Warszawy ;p), no i zarówno Kraków jak i Wrocław w zasięgu jednodniowej wycieczki 🙂 jedynym minusem odległość od Bałtyku, ale tam jedziemy co najwyżej raz w roku, więc da się przeżyć 😉
Ten komentarz został usunięty przez autora.