Zastanawialiście się kiedyś skąd u tych wszystkich blogerów, czy innych podróżników taki pęd do wyjazdów? Od dziecka wędrowali po Polsce i świecie z rodzicami i tak im już zostało? A może wręcz przeciwnie, może pierwszy raz za granicę wyjechali późno? Może na studiach i teraz nadrabiają? Mnie to zawsze interesowało, dlatego… zapytałam, co mi tam 🙂 Kogo? Blogerów, których znam/lubię/czytam (a najczęściej – i to jest najpiękniejsze w tym wszystkim – wszystkie te trzy warunki spełnione są naraz), osoby, których bliskimi (dalszymi czasem też) wyprawami się inspiruję. Jesteście ciekawi co mi powiedzieli? A jak wyglądali w młodości?
Tasteaway
Tasteaway to chyba blog, którzy znają wszyscy. Serio, z kim rozmawiam, czy mającym dzieci, czy nie, Natalię kojarzy. Czytam i ja.
Natalia: Podróże w dzieciństwie to dla mnie głównie Mazury, polskie morze i Zakopane. Nie byłam zatem dzieckiem zaprawianym w podróżniczych bojach od małego jak nasz Maks. Moje dziecięce podróże to głównie PKP, które do dziś uwielbiam pomimo wszystkich wpadek, to krajobrazy obserwowane przez okno, plaże nad Bałtykiem, solone frytki w budce przy plaży, flądra i gofry. Potem kolonie i obozy taneczne, głównie w niewielkich miejscowościach, gdzie nic się nie dzieje. Obozy narciarskie na Słowacji lub w Czechach, mróz i gorący smażony „syr” i „hranolky”. Pierwszy lot samolotem w 2001 – byłam już starym „koniem”, lat 17. Na Cypr, z mamą na wakacje. A potem coraz więcej i więcej, a prawdziwy podróżniczy apetyt rozbudził Erasmus w hiszpańskim Kraju Basków, krótkie podróże po Hiszpanii i znajomości z osobami z przeróżnych zakątków Europy i świata.
Trzy Włóczykije
Globtroterek
ATE Trips
ATE, czyli Olę, Tomka i Ediego poznałam służbowo. I od tego czasu czerpię od nich inspiracje do lokalnych wyjazdów, przede wszystkim do nam i im bliskich Czech. No i liczę, że i my tak jak oni odwiedzimy w końcu Gruzję.
Tomek: Ze zdjęć z mojego dzieciństwa można wywnioskować, że co roku jeździliśmy pociągiem nad polskie morze w czasie wakacji letnich. Pamiętać wszystkiego nie sposób, bo jak się okazuje to w wieku około 11 miesięcy byłem pierwszy raz na takich wczasach. Z tych corocznych wypadów pamiętam problemy z dostaniem się do pociągu w Rybniku lub Raciborzu, gdyż tego samego próbował dokonać tłumy ludzi. Podróżowanie na kolanach obcych ludzi lub w korytarzu przez 16-20 godzin, gdy nie udało się dostać własnego miejsca. Pamiętam również budowanie fortec z piasku, spacery po promenadach – ogólnie piękne chwile spędzone z rodzicami. Ojciec miał możliwość wypożyczenia sprzętu turystycznego w swoim zakładzie pracy (TAK! W latach mojej młodości działa wypożyczalnia, z której pracownicy mogli dowolnie korzystać i wypożyczać np. narty, namioty, cały ekwipunek turystyczny, ba, nawet aparaty fotograficzne). Korzystając z tych dobroci latem i zimą często jeździliśmy na wypady w pobliskie Beskidy. Tu przypomina mi się sytuacja kiedy na parkingu pod Czantorią – a był to wtedy parking na kilka samochodów – tata wyciągnął z bagażnika kuchenkę turystyczną, patelnię i zrobiliśmy sobie prawdziwy biwak i zjedliśmy jajecznicę na śniadanie, której nigdy w życiu nie zapomnę. Kolejna historia związaną z pracowniczą wypożyczalnią miała miejsce latem. kiedy rodzice postanowili, że na urlop pojedziemy do Zakopanego i zamieszkamy na polu namiotowym. W celu przetestowania namiotu i jego stanu technicznego ojciec przywiózł go szybciej. My rozbiliśmy go na ogrodzie i już tam z bratem korzystaliśmy z uroków spania w nim. Tydzień przed wyjazdem ojciec musiał na kilka dni wypożyczyć innej osobie i dostaliśmy go z powrotem w dzień wyjazdu. Po dojeździe na Kemping Olcza w Zakopanem jakie było nasze zdziwienie, gdy się okazało, że to nie ten sam namiot, tylko prawdziwy pałac z dwiema sypialniami przedsionkiem wiatą i mnóstwem nieoznaczonych rurek i innych części. Po kilku godzinach prób, próśb o pomoc innych biwakowiczów rodzice chcieli się już pakować z powrotem do domu gdy mój czteroletni brat w cudowny sposób znalazł instrukcję obsługi i nas uratował. Na te wspomnienia zawsze się uśmiecham i kojarzą mi się z cudownym dzieciństwem, dlatego staram się wraz z żoną zarazić mojego 4-letniego syna pasją podróżowania i podziwu dla otaczającej nas przyrody.
Ps. Biwak z jajecznicą w moim wykonaniu już był.
8 stóp
Ola: Początek lat osiemdziesiątych. Drewniany ośrodek wczasowy w Pomiechówku. Pamiętam wielki taras, po którym biegałam na bosaka, drzazgi właziły w gołe stopy. Miałam dwa, może trzy lata. To był pierwszy i ostatni wyjazd z rodzicami na „all inclusive”. Potem pakowaliśmy namiot do malucha i ruszaliśmy: Bieszczady, Suwalszczyzna, Kaszuby, Pomorze, Mazury. Jako siedmiolatka pojechałam na pierwsze kolonie, 3 tygodnie w Ochotnicy Dolnej. Przez kolejne 3 lata z tą samą grupą wyjeżdżałam w każde wakacje i ferie zimowe. Ale tym co najbardziej mnie ukształtowało, i podróżniczo i chyba w ogóle jako człowieka, było harcerstwo. Na pierwszą zbiórkę trafiłam jako 10-latka i wsiąkłam na dobre. Przez kolejne 6 lat zbiórki, rajdy, obozy stałe, wędrowne i zimowiska były całym moim życiem. Potrafiliśmy w piątek wieczorem wsiąść do pociągu, wysiąść w Skarżysku Kamiennej, całą noc łazić po górach co chwila gubiąc szlak albo wpadając w śnieg po kolana, tylko po to, żeby nad ranem znaleźć przystanek, złapać autobus do Kielc a stamtąd pociąg do Warszawy. W wakacje wpadałam do domu na kilka dni między kolejnymi obozami żeby przeprać rzeczy i zjeść pomidorówkę, i gnałam dalej. Harcerstwo zwykle kojarzy się z mundurami, musztrą, hierarchią, my mundurów często w ogóle nie zabieraliśmy ze sobą. Zamiast kolejnych sprawności zdobywaliśmy odznaki turystyczne. Ostatni raz wyjechałam z rodzicami jak miałam 12 lat, potem już nie chciałam, miałam swój świat, swoje podróże.
Rok 2012. Z 2,5 letnim Maćkiem i Kaliną w brzuchu jesteśmy na Gran Canarii. Z wielkiego, betonowego ośrodka wczasowego uciekamy każdego dnia tuż po śniadaniu by wynajętym samochodem zwiedzać wyspę. To nasz pierwszy i ostatni wyjazd na „all inclusive”. Potem już wszędzie jeździmy na własną rękę: Dominikana, pół roku w Stanach, Azja Południowo-Wschodnia, wiele krótszych wyjazdów. Jako (prawie) sześciolatek Maciek jedzie na pierwszy obóz zuchowy, 2 tygodnie pod namiotem w Borach Tucholskich. Wraca zachwycony. Ciekawe ile lat wspólnych podróży jeszcze nam zostało…
Wszędobylscy
Czasem mam wrażenie, że Wszędobylscy to jeden z blogów podobnych do mojego. Mamy chyba z Anią dość podobny pogląd na życie, wyjazdy i całą „dzieciową” otoczkę. Odkąd się poznałyśmy jej wpisy czyta mi się coraz lepiej. Aż boję się pomyśleć co będzie jak spotkają się nasze pociechy.
Ania: Podróżuję odkąd pamiętam. Najpierw z mamą, głównie pociągami. Najczęściej odwiedzałyśmy rodzinę w Warszawie. Podobno w pierwszą taką podróż mama ruszyła ze mną, gdy nie miałam nawet roku. Pamiętam też swoją pierwszą podróż nocnym pociągiem – razem z babcią i dziadkiem jechałam w góry, w okolice Szklarskiej Poręby. Taka podróż z Gdyni zajmowała kilkanaście godzin, ale dla takiego małego dzieciaka była to nie lada atrakcja. Prawdziwe wojaże zaczęły się jednak dopiero, gdy staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami samochodu Fiat 126, pieszczotliwie nazywanego Maluchem. Mama pakowała mnie i kuzynostwo na tylną kanapę, do tego prowiant i trochę bagażu do jakże pojemnego bagażnika i ruszaliśmy w drogę. Jeździliśmy na Kaszuby, po Pomorzu, potem też często na wieś na Mazowszu. Były to i jednodniowe wycieczki i dłuższe wypady. Pamiętam, że zawsze świetnie się bawiliśmy siedząc na tylnym siedzeniu, sami wymyślaliśmy gry, żeby urozmaicić sobie drogę Wyobrażacie sobie – pięć osób w Maluchu, zapakowani po dach, ruszaliśmy by poznawać otaczający nas świat. Kiedy dostałam swój pierwszy paszport, Europa stanęła przede mną otworem. Zaczynałam nieśmiało – od wizyty u naszych południowych sąsiadów. Byłam z siebie niezmiernie dumna, kiedy jako uczennica szkoły podstawowej sama pojechałam na kilkugodzinną wycieczkę na Słowację. Poczułam, wtedy że podróżowanie to jest to! Potem poszło już coraz łatwiej – dwutygodniowy obóz na Węgrzech, wizyta w Austrii. Spodobało mi się, a z każdą podróżą mój apetyt na wyjazdy rósł. Do dziś pamiętam też swój pierwszy lot – od razu wrzucili nas na głęboką wodę, bo mieliśmy lecieć z Niemiec na Wyspy Kanaryjskie. Najpierw długi dojazd do Dusseldorfu, potem musieliśmy się odnaleźć na ogromnym dla nas lotnisku i wsiąść po raz pierwszy do samolotu. Dla mnie było to ekscytujące! W tym okresie podróżowaliśmy głównie z biurami podróży, ale będąc jeszcze w liceum samodzielnie zaplanowałam pierwszą wycieczkę dla siebie i znajomych – pojechaliśmy na dwutygodniowe wakacje do Hiszpanii. W czasach, gdy o tanich liniach lotniczych w Polsce jeszcze nikt nie słyszał, nie było żadnych serwisów o tanim podróżowaniu czy blogów podróżniczych. Od tamtej pory już sama planowałam kolejne podróże, zawsze sprawia mi to ogromną frajdę. Można więc powiedzieć, że podróżowanie mam we krwi. I nic nie wskazuje, żeby miało się to kiedykolwiek zmienić.
Mały Podróżnik
Ania: Można powiedzieć, że moje podróżowanie zostało zapisane w gwiazdach. A dokładniej: przez moich bliskich. Od Babci na chrzciny dostałam Wielki Atlas Świata (naprawdę wielki!) i gdy podrosłam godzinami błądziłam palcem po mapie, marząc o przygodach w nieznanych lądach. Zaś Tata Kapitan przysyłał mi pocztówki z najdalszych stron świata. Pierwsza wielka podróż to wyprawa w wieku lat 7 do Nigerii. Co w roku 1975 wyglądało tak, że wsiadało się w Świnoujściu na statek i płynęło 2 miesiące do celu. Do dziś pamiętam światła miast obserwowane z redy, włamanie do kuchni po kiełbasę (pierwszy raz widziałam jej tyle naraz!) i afrykańskie dzieci podpływające w pirogach do statku. Z tej podróży praktycznie nic nie pamiętam, ale pozostawiła we mnie przeświadczenie, że świat jest w zasięgu dłoni. Wystarczy wyruszyć. Zatem po II klasie liceum wyruszyłam autostopem po Polsce i odkryłam, że mogę dotrzeć, gdzie tylko zechcę! Gdańsk czy Toruń przestały być nazwami na mapie, a stały się realnymi miejscami, pełnymi zapachów, widoków, wspomnień i przyjaciół. Od tej pory wiedziałam, że wyruszenie w kolejne podróże to tylko kwestia czasu…
Kasai
Kasai, czyli Kasia, Marek i Malwinka, to rodzinka, której podróże śledzę chyba od samego początku. Ileż razy mnie inspirowali! Fajne jest to, że na blogu piszą o wielkich wyjazdach, równie wiele miejsca poświęcając Polsce.
Kasia: Jak się rozwijała moja pasja do podróży? Na pewno powoli. Moje początki podróżowania nie były zbytnio spektakularne. Jednak zdecydowanie nie miałam nigdy natury ukwiała. Zawsze trochę z zazdrością patrzyłam na kolegów i koleżanki którzy ruszali z rodzicami w świat. Ale „świat” w tamtej rzeczywistości to były wypady nad morze, w góry albo inne, bardziej odległe zakątki Polski. A jak było u nas w domu? Dopiero jako dwuletniego szkraba rodzice zaczęli zabierać mnie na wyjazdy. Były to takie bezpieczne podróże – do rodziny. W sumie nie było problemu ruszyć na drugi koniec Polski, do cioci do Kostrzyna, ale morze czy góry musiały poczekać do momentu, aż sama zaczęłam organizować nasze wyjazdy rodzinne. Pierwszy raz za granicą byłam dopiero w czasach, kiedy byłam w szkole podstawowej – z mamą pojechałyśmy na jeden dzień, zobaczyć Frankfurt nad Odrą. Pierwszy raz prawdziwe morze zobaczyłam dopiero w czasie wyjazdu z biurem podróży do Włoch, tuż po liceum. Potem apetyt zaczął rosnąć i coraz cześciej ruszałam się dalej – oczywiście cały czas bezpiecznie, z biurami podróży. Ukraina, Litwa, Hiszpania, Portugalia, Krym. Ale cały czas miałam ochotę, żeby ruszyć do Azji. Na początku taka wyprawa wydawała mi się wręcz nieosiągalna. W końcu się odważyliśmy i w 2009 roku razem z Markiem i znajomymi wylądowaliśmy pierwszy raz w Chinach. Potem nasza „choroba azjatycka” zaczęła się pięknie rozwijać – Malezja, Singapur, Tajlandia, Kambodża, Japonia, Sri Lanka. Mam nadzieję nigdy nie wyleczyć się z pasji do podróży i co więcej, staram się nią zarażać wszystkich znajomych.
Podróże Hani
No i przyszedł czas na mnie, czyli blog Podróże Hani.
Basia: Od kiedy pamiętam jeździłam z rodzicami tak samo jak teraz ja i Kamil wybieramy się gdzieś z naszymi dzieciakami. Zawsze było dużo wycieczek po okolicy, na Śląsku czy w Beskidy (w podstawówce schodziłam z rodzicami i ich znajomymi większość szlaków). To były najczęściej jednodniowe wycieczki. Na wakacje jeździliśmy zawsze latem, nad Bałtyk albo w bliższą (do Czechosłowacji, a potem już raczej na Słowację) lub dalszą zagranicę (Włochy, Chorwacja). Zawsze rodzinnie, czasem z dziadkami (raz się nam zdarzyło autokarem, masakra), czasem z rodziną cioci, samochodami, w których było wszystko, nawet zapas wody mineralnej o obiadach już nie wspominając. Potem przyszły zakładowe kolonie i zimowiska z kopalni taty (tylko kurcze jakoś nigdy na zagraniczne się nie załapałam, zawsze Jelitkowo i Duszniki). Pierwszy samodzielny wyjazd miałam dopiero na studiach, za to od razu (jak dla mnie oczywiście) na głęboką wodę. Po pierwszym roku studiów jechałam do pracy do Francji. Właściwie to pierwszy raz w życiu leciałam samolotem. Sama! Z przesiadką w Monachium i potem jazdą TGV przez pół Francji. Ależ to był stres! Ale zaraz po powrocie powtórzyłabym całą operację jeszcze raz (no może bez wiezienia przez kilkanaście godzin w plecaku kilkunastu serów pleśniowych). Potem były krótkie wyjazdy z Kamilem i odkrywanie Polski ze znajomymi. No i w końcu zabieranie wszędzie dzieci. Również w miejsca, które sama „za dziecka” odwiedzałam ze swoimi rodzicami.
* * *
A jaka jest wasza „podróżnicza” historia? Liczę i na wasze wspomnienia w komentarzach.
9 komentarzy
Basia, Twoje zdjęcie w kasku wymiata 😀
😉 od niedawna dzieciaki kolekcjonują zdjęcia w kasku – mamy już w Tarnowskich Górach, Guido, teraz w DOV (byliśmy na tarasie widokowym ;p)
Jak to się mawia: „Czym skorupka za młodu nasiąknie…” Ja na przykład jako dziecko dużo podróżowałam z rodzicami w górskie rejony Polski i miłość do gór ze mną została. Teraz jednak to ja zarażam rodziców pasją podróżowania, trzykrotnie już byli na Bałkanach, a w swoją rocznicową, poślubną podróż jadą w tym roku do Gruzji 🙂
wow, super! u mnie tata teraz dużo jeździ, a mama się niestety zasiedziała i ciężko ją gdzieś wyrwać (ale pracuję nad tym ;p)
Ja niestety nie jeździłam nigdy z rodzicami (trochę mi smutno z tego powodu, ale teraz już trudno, dlatego będę brała kiedyś z Was przykład i moje dzieci będą ze mną dużo jeździły). Jednak już jako kilkuletnia dziewczynka nie mogłam nigdy usiedzieć w domu, dlatego kiedy tylko skończyłam 9-10 lat i było wolne, wsiadałam sama w PKS i jeździłam sama po rodzinie i wszyscy mówili o mnie powsinoga 🙂 A jak skończyłam 18 lat to z chłopakiem zaczęliśmy już jeździć na własną rękę 🙂
Cóż, jak każda historia jest dość długa, choć tak typowo światowa zaczęła się całkiem późno w moim życiu. Tak naprawdę wtedy gdy napatoczył się na drodze mój przyszły mąż Krzysiek i razem jakoś wpadliśmy na pomysł eksploracji świata. Gdy parę miesięcy w dwóch Amerykach zmieniło nas samych, podejście do byciu w drodze, uzależniliśmy się na amen. Nieunikniona była kolejna wielomiesięczna podróż z dzieckiem i myślę nie ostatnia. W międzyczasie trafiają się mniejsze, lecz te dłuższe właśnie wspominamy z największym sentymentem.
Fajnie powspominać i przyokazji dowiedziec się jak mozna zaszczepic „bakcyla” maluchom żeby potem tez miały frajdę podrózowania 🙂
Moje podróże zaczęły się dość wcześnie, miałam niespełna półtora roku gdy pojechałam na wczasy z rodzicami do Bułgarii. To była najbardziej popularna destynacja zagraniczna w latach 80-tych 😛 Potem całe moje życie to podróż…przez 12 lat trenowałam taniec towarzyski, tańczyłam też w Majorettes przy orkiestrze dętej i dzięki licznym turniejom tanecznym jeździłam po całym świecie. Na początku Czechy, Francja, Hiszpania, Litwa, Belgia, a mając 10 lat odwiedziłam Meksyk i Kanadę i tak każdego roku przybywało podróżniczego doświadczenia… Gdy poznałam mojego męża zaraziłam go tą podróżniczą pasją i teraz podróżujemy we trójkę, trochę po świecie, trochę po Polsce, zawsze gdy mamy chwilę wytchnienia w pracy zawodowej uciekamy jak najdalej od Poznania 😀
Pozdrawiam Was serdecznie! :-*
Witam. Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Zatem czy ktoś podróżował od małego, czy dużego – zawsze jest dobry czas by zakochać się w podróżach. Tak było i ze mną. Mąż podróżował całe życie, od małego, na studiach zaliczył roczną wyprawę po 34 stanach w USA z 2 innych obcokrajowców, a po studiach wyprawę do Azji „nie bój się Julku-Azja 2008”, gdzie starą polską nysą zajechali do Azji przez Ukrainę, Kazachstan i Rosję. Ja raczej stacjonarnie, kolonie i wyjazdy do rodziny. Odkąd mąż pokazał mi, że podróżować każdy może bez względu na stan kasy nie jestem w stanie usiedzieć weekendu na miejscu. Jestem naprawdę nieszczęśliwa jeśli w weekend wypadnie jakaś rodzinna impreza lub inne obowiązki. Serdecznie pozdrawiam i cieszę się z tak dużej ilości miłośników podróży !!!